Ponad 140 osób zginęło, a 500 zostało rannych w sobotę w serii nalotów w stolicy Jemenu, Sa’anie. Samoloty koalicji kierowanej przez Arabię Saudyjską trzykrotnie zbombardowały halę, w której trwały uroczystości pogrzebowe ojca jednego z przywódców ruchu Huthich. Choć wśród ofiar znajdują się wojskowi i politycy Huthi, ilość zabitych wskazuje, że śmierć poniosło też wielu przypadkowych cywilów. Strona saudyjska początkowo zaprzeczała, jakoby była odpowiedzialna za naloty, ale w niedzielę zgodziła się na natychmiastowe przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie pod presją ONZ i USA, które wyraziły jednoznaczne potępienie.

W Jemenie od 2014 r. trwa wojna domowa pomiędzy siłami prezydenta Abd Rabu Mansur Hadiego a ruchem Huthich. W marcu 2015 r. Arabia Saudyjska włączyła się w ten konflikt po stronie Hadiego. Od tego czasu koalicja części państw arabskich skupionych wokół Arabii Saudyjskiej przeprowadza ze zmienną intensywnością naloty na pozycje Huthich. Sana’a, gdzie miał miejsce ostatni atak lotnictwa koalicji, znajduje się pod kontrolą Huthich i już wcześniej padała ofiarą bombardowań, które trafiały w obiekty cywilne.

Sobotni nalot został „jednoznacznie potępiony” przez ONZ, które zażądało natychmiastowego śledztwa i stwierdziło, że konieczna jest presja ze strony społeczności międzynarodowej, by zapewnić ochronę ludności cywilnej. Stany Zjednoczone, które są najważniejszym sojusznikiem i dostawcą broni dla Arabii Saudyjskiej wyraziły „głębokie zaniepokojenie” i zapowiedziały przegląd udzielnego koalicji wsparcia wojskowego.

Konflikt w Jemenie jest jednym z elementów proxy war między Iranem a Arabią Saudyjską. Huthi rekrutują się głównie z zajdytów, którzy są jednym z odłamów szyizmu, otrzymują wsparcie od szyickiego Iranu oraz sprzymierzeni są z siłami wiernymi byłemu prezydentowi Ali Abd Allahowi Salihowi. To właśnie obawy przed rosnącymi wpływami Iranu w Jemenie skłoniły Arabię Saudyjską do interwencji wojskowej.

Czytaj więcej (New York Times) >>
Czytaj więcej (Middle East Eye) >>
Czytaj więcej (Al Jazeera) >>
Czytaj więcej (The Washington Post) >>