28

Maj

Litwini zauważyli, że Polska zmieniła kurs o 180 stopni, ale to nie jest do końca prawda. Po prostu zmieniliśmy nazwę. Jeśli strategiczne partnerstwo nie jest wypełnione treścią, to nie było potrzeby dalej nazywać nasze relacje strategicznymi, uważa Wojciech Borodzicz-Smoliński, politolog i dyrektor Centrum Stosunków Międzynarodowych.

Część artykułów, które czytam w miejscowej polskiej prasie to są artykuły niewiarygodnie radykalne. Gdyby coś takiego napisał o sytuacji w Polsce przedstawiciel mniejszości niemieckiej w Gdańsku to ja, jako Polak, po prostu wkurzyłbym się, powiedział w rozmowie z PL DELFI polski politolog.

- Skąd się wziął wątek litewski w Twojej działalności. To jest pewna moda?

W naszym przypadku to nie jest moda. My, Centrum Stosunków Międzynarodowych, jeszcze w roku ubiegłym próbowaliśmy zrealizować jakiś polsko-litewski projekt. Nie udało nam się. To miał być projekt poświęcony przekazywaniu informacji o tym, jak wygląda prezydencja Polski w Unii Europejskiej, jakie są cele prezydencji, jak do tego mogą dołączyć się inne kraje, co Polska może dać pozostałym krajom w regionie. Nie udało nam się wtedy, ale zostało trochę kontaktów.

A dodatkowo kontakty tworzyły się, bo zajmowałem się dosyć długo Białorusią. A Wilno staje się takim centrum białoruskim, jest miejscem działań różnych białoruskich organizacji, troszeczkę opozycji, troszeczkę społeczeństwa obywatelskiego. Więc mieliśmy trochę kontaktów z organizacjami litewskimi, ale na niwie wspólnych działań na Białorusi.

Więc gdy sytuacja doszła do takiego wariactwa, że jeden minister powiedział, że nie przyjedzie na Litwę dopóki nie zmieni się Ustawa, a potem odwiedził Litwę, ale nie spotkał się z litewskim ministrem, uznaliśmy, że jest to ten poziom kabaretowy, który nie powinien mieć miejsca między dwoma krajami. Zaczęliśmy zastanawiać się, dlaczego tak się dzieje. Zaczęliśmy współpracować z Vytisem Jurkonisem z Centrum Studiów Europy Wschodniej (Rytų Europos studijų centras) oraz z Rasą Kubilickaitė z Instytutu Polityki Demokratycznej (Demokratinės politikos institutas).

- Ok, mamy sporo organizacji pozarządowych, które biorą kasę z różnych fundacji unijnych i państwowych. Czy ich działalność ma jakiś wpływ na rzeczywistość? Czy możesz powiedzieć, podać przykład, w jaki sposób Twoja działalność przekłada się na rzeczywistość?

Wszystko ma wpływ na rzeczywistość. Powiem tak: w Polsce w ogóle brakuje działań polsko – litewskich. Brakuje myślenia o Litwie nie tylko kontekście mniejszości polskiej czy Wilna, Kowna i Wileńszczyzny, ale szerzej — całego kraju oraz na temat tego, jak te nasze relacje się kształtują. Z tego powodu polityka Polski wobec Litwy jest bardzo upolityczniona, przejęli ją politycy…

- A kto w takim razie ma kształtować politykę?

Oczywiście, że politycy. Jednak gdy politycy nie mają zaplecza w postaci analiz czy seminariów robionych przez organizacje pozarządowe, to oni się czują puszczeni na samopas. Wtedy oni mówią: zróbmy tak, bo tak nam się wydaje, bo nasz wyborca w tym okręgu mówi tak. Natomiast kiedy jest analiza zrobiona przez organizacje pozarządowe, które oczywiście nie są liczne i nie jest ich wiele, ale są to jednak organizacje kierowane przez ludzi, którzy mają doświadczenie i którzy pracują nad polityką polską od 20 lat, 30 lat, robili to jeszcze w czasach komunistycznych np. w ruchu „Solidarność”. Więc kiedy oni wydają jakiś tekst, który idzie w kontrze do oficjalnej polityki, to oznacza, że rządzący muszą coś z tym zrobić. Bo rodzi się pewien punkt ciężkości, który może coś zmienić, możemy jakoś skorygować politykę.

Teraz myślimy, aby powołać coś takiego jak forum miast partnerskich Polski i Litwy. Tych partnerstw mamy trochę… Partnerstw między dużymi miastami, czyli takimi mającymi ponad 100 tysięcy mieszkańców, jest około 40. Natomiast patrząc na partnerstwa trochę mniejszych miast to tego jest jeszcze więcej. Trzeba nie tylko reanimować ten ruch miast partnerskich, ale też pokazać, że są organizacje, które mają pomysły i wiedzą, co i jak robić. Należy także wzmacniać kontakty między Polską a Litwą na szczeblu regionalnym. I to nie na zasadzie, że polskie miasto sfinansuje pobyt dzieci z polskiej mniejszości w Polsce. Tylko, że polski samorząd sfinansuje przyjazd delegacji polskich biznesmenów z danego okręgu w Polsce do okręgu solecznickim, żeby spróbować wzmacniać inwestycje zagraniczne w tym regionie.

- Obecnie panuje pogląd, że do 2008 czy 2010 r. relacje między naszymi krajami były dobre, była realizowana idea Giedroycia itp. Czy tak było naprawdę, a być może były to tylko puste deklaracje?

Trzeba pamiętać, że rząd Mazowieckiego pozwolił władzom litewskim na to, aby rząd Litwy obradował w Polsce, gdy nie udało się wcielić zmian na Litwie. My ze swojej strony zapominamy, że część mniejszości polskiej wypowiedziała się wówczas za tym, aby Litwa pozostała w składzie Rosji. To oczywiście nie było tak do końca, ale dla nas w Polsce te różnice, te drobiazgi są gdzieś daleko. Być może gdybyśmy wiedzieli, że coś takiego miało miejsce i staraliśmy się to zrozumieć, być może inaczej patrzylibyśmy na to, dlaczego sytuacja między Litwinami i Polakami na Litwie jest taka, a nie inna. To jest wszystko połączone. Więc z tego punktu widzenia ostatnie 20 lat były stracone. Ta idea partnerstwa tak naprawdę wypełniała się w dwóch elementach. Po pierwsze, wstępujemy całym regionem do Unii Europejskiej.

Po drugie, wstępujemy do NATO. To było najważniejsze. No i wstąpiliśmy do NATO i Unii Europejskiej. Raptem okazało się, że polska polityka zagraniczna ma być przeformułowaa, bo cele, które myśmy założyli zostały spełnione. Właśnie w imię tych celów, budowy tej wspólnoty — bo byliśmy zaciekawieni, aby wstąpić do NATO czy Unii całym regionem — władze przymykały oczy na to co się dzieje między polską mniejszością a władzami Litwy, jednoczesnie zajmując błędne stanowisko — niedostatecznie podkreślając, że to co się dzieje między mniejszością polską a władzami litewskimi, to jest spór między obywatelami Litwy. I to budowało poczucie braku zaufania i podejrzliwości, że my chcemy coś odebrać. Ważnym aspektem jest również wsparcie, jakie było przekazywane mniejszości narodowej, jak ono było dzielone.

Na przykład, na jakie gazety były przydzielane pieniądze i co później te gazety pisały. Przez to, że to nie było kontrolowane w należyty sposób doprowadziło do sytuacji, że część artykułów, które czytam w miejscowej polskiej prasie, to są artykuły niewiarygodnie radykalne. Gdyby coś takiego napisał o sytuacji w Polsce przedstawiciel mniejszości niemieckiej w Gdańsku to ja, jako Polak, po prostu wkurzyłbym się.
Częściowo w relacjach polsko-litewskich można przeprowadzić analogie z początkami relacji polsko- niemieckich. Rząd Niemiec był bardzo delikatny w kwestiach narodowych, twierdząc, że mniejszość niemiecka w Polsce to są obywatele Polski. I ich stosunki z władzami Polski to ich sprawa. Czegoś takiego brakowało w relacjach polsko – litewskich. Oczywiście to jest moje zdanie, ktoś może widzieć to inaczej…

- Więc jakie jest wyjście z tej sytuacji?

Litwini zauważają, że myśmy gwałtownie zmienili kurs. O 180 stopni. Już nie mamy partnerstwa, a są tylko stosunki międzynarodowe. To też nie jest do końca prawda. Po prostu zmieniliśmy nazwę, gdy strategiczne partnerstwo nie jest wypełnione treścią. Z jednej strony Polska jest zbyt gruboskórna, żeby zaakceptować pewne zmiany cywilizacyjne, które zachodzą. Z drugiej strony władze litewskie nie wykazują się wystarczająco dużą elastycznością w kwestii traktowania mniejszości polskiej albo w kwestii jak komunikować zmiany. Z tego punktu widzenia nie było potrzeby dalej nazywać nasze relacje strategicznymi.

Takim symbolicznym momentem były wydarzenia w kwietniu 2010 r., kiedy w czasie wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego — gdy Polska cały czas mówiła, że mamy super relacje — parlament litewski odrzuca Ustawę o pisowni nazwisk. Generalnie dałoby to się jakoś wytłumaczyć, gdyby nie to, co później stało się w Smoleńsku. Przez pryzmat wydarzeń w Smoleńsku to odrzucenie ustawy w czasie ostatniej wizyty Kaczyńskiego nabrało symbolicznego znaczenia. Polacy niby dają się ciągle nabrać jakimś pozornym ruchom władzy litewskiej, a gdy dochodzi do oficjalnej wizyty głowy państwa, parlament odrzuca projekt ustawy. Z drugiej strony zapominamy, że obecny rząd zrobił wiele do poprawy relacji polsko-litewskich…

- Na przykład?

Na przykład dbał bardzo, aby zachować połączenia gospodarcze Litwy z Polską. Na przykład LitPol Link, był z nim problem, ale udało się w grudniu zeszłego roku podpisać odpowiednie dokumenty. Z elektrownią atomową w Wisagini także przez wiele lat było mnóstwo problemów, ale obecnie ustawa jest już w parlamencie…

- Ale Polska wycofała się z projektu…

Tak, Polska w pewnym momencie wycofała się, bo byliśmy obrażeni na Litwinów, że tak powoli podejmują decyzje, że nie chcą budować dwóch bloków, bo jeden da nam za mało energii. Teraz podobno jest decyzja, że Litwini będą budować dwa bloki.

- To może na zakończenie rozmowy pomówmy o polityce Polski względem mniejszości polskiej na Litwie?

W Polsce, moim zdaniem, brakuje analizy jak wygląda sytuacja mniejszości polskiej na Litwie, ale analizy zrobionej przez ludzi zatrudnionych przez rząd polski w Warszawie. Chodzi mi o to, aby wysłano kogoś na Litwę, który zbadałby sytuację na miejscu. Niekoniecznie korzystając z pomocy przedstawicieli mniejszości polskiej czy pracowników ambasady, których wkład jest oczywiście spory, ale czasami człowiekowi z zewnątrz udaje się znaleźć więcej. Może należy porozmawiać ze wszystkimi aktorami tego przedstawienia? Drugi problem polega na tym, że rząd Polski często stawia się w roli arbitra, a nawet nie arbitra, tylko sędziego, który mówi: co trzeba zrobić, bo to są nasi ludzie. Mi się natomiast wydaje, że powinniśmy ustawić się w roli pewnego doradcy pomiędzy mniejszością polską a rządem litewskim. Bo to jest jednak problem obywateli litewskich z rządem litewskim.

Wywiad przeprowadził: Antoni Radczenko, pl.delfi.lt

   http://pl.delfi.lt/aktualia/litwa/borodzicz-ostatnie-dwie-dekady-byly-stracone.d?id=58803001